~~~~~
Nie lubię tego słowa, bo ja ciągle jestem na jakiejś diecie.
Powinien to być raczej stały sposób żywienia, a nie program do przejścia przez jakiś czas.
Wiśta wio łatwo powiedzieć skoro człowiek jest osamotniony w swoich działaniach i nie do końca wie jaki on ma być.
Co za tym idzie? Rodzina mówi ugotuj nam normalnie, a Ty jedz tam te swoje korzonki i wynalazki.
Ziemniaki, frytki, mięcho i surówka jak się zmieści na talerzu, jak nie to nie płaczą.
Poza tym wszelkiego rodzaju pizze, kebaby, burgery, zapiekanki, kluski, pierogi itd itp.
No i poddałam się, miałam dosyć stania przy garach pół dnia gotując dwa, a czasami trzy obiady, bo każdy je co innego. Gotowałam więc jeden posiłek dla wszystkich i efekty są ...Oni szczupli jak szczypiory ja dzięki stresowi i mojej niezwykle „pomocnej” niedoczynności tarczycy znowu jestem ciężka i okrąglutka.
W lutym lekarz jak mnie zobaczył zapytał: co się z Panią dzieje?
Kazał wejść na wagę . Oczywiście od razu się zbuntowałam i mówię: Panie doktorze ja się z wagą pokłóciłam, nie wchodzę nawet na nią w domu, bo ona kłamie.
Niestety musiał zlecić badania i musiałam wejść .....jesssuuuu jak ona kłamała 😱 gdyby miała nos sięgałby bo nieba.
Bolały mnie stawy, pięta, jakby rosła ostroga, wyniki tarczycy były złe. Mało tego morfologia wyszła tak fatalna, że lekarz nie wiedział co jest grane i podejrzewał chorobę nowotworową. Był to kolejny trudny czas tym bardziej, że właśnie mój tata odszedł na raka płuc. Pomyślałam teraz ja?
Powtórne badania i oczekiwanie na wyniki, kolejne dni stresu. I okazało się, że wyniki były błędne, ktoś się pomylił. Tylko te na wadze niestety nie były pomyłką.
No i usłyszałam jak zwykle od lekarza receptę na wszystko: ma Pani schudnąć. Koniec badań, żaden ortopeda, żadne zbędne prześwietlenia by sprawdzić czemu nie mogę chodzić, po prostu jestem gruba. Za to dostałam dodatkowe piksy na nadciśnienie.
Po raz kolejny utwierdziłam się w fakcie, że lekarze właściwie to nie leczą tylko ratują życie np.: po wypadkach drogowych, przy zawale, nagłych i ostrych wypadkach zdrowotnych i tu chylę czoło.
Nie dostałam zaleceń, jak mam to zrobić, z czego to wynika, że całe życie mój organizm tak się zachowuje raz mnie więcej, raz mnie mniej choć w kuchni bardzo zmieniłam nawyki. Polubiłam rzeczy, których nie lubiłam, częściej jem wegetariańskie rzeczy i na talerzu u mnie musi być surówka a najlepiej dwie.
Nie używam wielu rzeczy min.masła, śmietany, majonezu właściwie cukru białego, bo kilogram starcza mi na 6 miesięcy i wieeelu innych rzeczy. Od niepamiętnych czasów nie słodzę herbaty (wyjątek stanowi z cytryną, ale tu używam miodu) ani kawy.
Przyszłam do domu i się rozryczałam. Nie miałam ani siły, ani ochoty na szukanie i wdrażanie kolejnej diety, bo skutek jest zawsze taki sam, a droga mozolna i czasochłonna.
Swój czas poświęcałam Toffikowi, który był na wielu lekach, czasami podawanych 5 razy na dobę, były moczopędne więc musiałam wychodzić z nim nawet o 3 w nocy i skąd tu siły i czas jeszcze na wprowadzenie diety?
W swoim życiu zgubiłam lekką ręką licząc ze 100 kg teraz znowu stanęłam przed koniecznością zrzucenia 20 kg.
Nie podjęłam rękawicy, zostawiłam ten temat właściwie do 4 października kiedy nastąpił kryzys.
Było mnie już co prawda mniej o 5 kg po ostatnich przeżyciach, ale niedzielny spacer spowodował to, że po przejściu 5 km ( normalnie szał) modliłam się, żeby dowlec się do domu. Bolała mnie pięta i biodra. Na drugi dzień nie wstałam z łóżka, doszedł ból odcinka lędźwiowego z porażeniem nerwów i drętwieniem nóg.
Podjęłam decyzję, że muszę znaleźć sposób by się uzdrowić, bo lekarz mi nie pomoże, co najwyżej dostanę nowe leki, które rozwalą co innego.
Przez ostatni tydzień poprzedzający kryzys wysłuchałam kilkunastu wykładów na temat leczenia dietą, dolegliwości związanych ze złym funkcjonowaniem narządów, hormonów itp.
Większość z nich mówiła o tym samym. Eliminacja: kawy, glutenu, cukru, nabiału, mleka, alkoholu, słodyczy, chleba, mąki, mięsa i ryb.
Zalecała jedzenie warzyw i w większości surowych i picie soków oraz jedzenie kiszonek.
5 października wstałam i wdrożyłam to w życie, licząc nie na utratę kilogramów lecz na pozbycie się bólu i zainicjowanie procesów naprawczych.
O tym napiszę dokładniej kolejnym razem.
Witam, oj mam tak samo, tez nadwaga, wiecznie na dietach -cudownych lub rujnujących portfel - a tu waga stoi w miejscu, a nawet czasem chyba skacze w górę. Czytając posta, oczyma duszy widziałam siebie. I doszłam do wniosku, że chyba tak będzie zawsze. Widocznie wybitne jednostki, czyli my tak mają. Kochanego ciała nigdy dość i coś w tym jest. Mimo wszystko życzę duuużo samozaparcia w dążeniu do celu, jaki by nie był. Pozdrawiam, Ania:)
OdpowiedzUsuńAniu, bo to życie jest jakieś takie mało sprawiedliwe🙁
UsuńJedni nie patrzą na talerz i smakują życie bez uszczerbku na wadze. Ja należę do tych co muszą patrzeć co mam na talerzu i niestety często mam wrażenie, że nawet od patrzenia waga przyrasta. Jak jem to co lubię efekt jest taki jaki jest. Muszę polubić to co nie za bardzo mi smakuje jem, bo jem szału nie ma, dupy nie urywa. Tęsknie za swoimi smakami, wracam do wersji odchudzonych, nic to nie daje i tak po dwóch latach znowu muszę zaczynać walkę .....ciągle od nowa. Niezależnie czy to cud dieta czy dieta od dietetyka, wszystkie ścieżki przechodziłam.😞
Wiesz nawet ta waga i figura, by mi może tak nie przeszkadzała tylko przeszkadza mi siadające zdrowie.
No właśnie - zdrowie, z ust mi wyjęłaś (przepraszam, że na ty, ale tak łatwiej), ja mam nadciśnienie, poza tym jestem po chorobie nowotworowej, tak, że nie do końca odchudzanie wyszło by mi na dobre. Staram się nie obżerać, nigdy specjalnie dużo nie jadłam, ale gdy byłam młodsza - byłam szczupła. Tak naprawdę utyłam po chemii i ten stan trwa nadal, ze skokami - w górę , lub w dół. Czasem wydaje mi się, że tak jak i u Ciebie - samo patrzenie na jedzenie powoduje przyrost kilogramów. Pozdrawiam, Ania
UsuńNie przepraszaj, wszyscy tu jesteśmy na Ty 😊
UsuńZaczęłam właśnie przyglądać się jakości jedzenia i czy aby na pewno dostarczam to co trzeba moim komórkom, by były odżywione czy raczej dostarczam pracy jelitem i organizmowi by się tego pozbył i nie miał czasu na naprawę tego co u mnie nie działa a”robotę” na potem upycha np.: w stawach, lędźwiach czy innych organach produkując guzy.
Nie wiem czy obrałam dobry kierunek, ale jest wiele opracowań, że jedzenie- dieta leczy.
Na temat diet to jakoś tak nie bardzo, znam jedna dla mnie najlepszą, wszystkiego mniej. Ale to dlatego, że jak mogę to ciągle coś przegryzam. Ostatnio się zmobilizowałam, bo stawy, bo kręgosłup... I codziennie chodzę na basen, do tego obiecałam zrezygnować ze słodyczy sklepowych. Ciężko będzie. Dużo gotowanych zup, zero cukru. Chleb tylko żytni pie żony przez znajoma, żadnego że sklepu. Biała buleczka od wielkiego święta. Zaczęłam gotować na parze. Na wagę może wejdę przed świętami, choć nie liczę że tam coś u będzie, głównie chodzi mi o nabranie sił i mięśni. Powodzenia Ci życzę, bo to trudne wyzwanie. Zapomniałam jeszcze ze kupuje ziola na stronie bonimed.pl, mężowi też na jego problemy i po dwóch miesiąc widać że jest lepiej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj diety to temat rzeka i ilu dietetyków tyle cudownych programów. Po rozmowie z jedną dietetyczką ona rozłożyła ręce, chciała eliminować mi rzeczy, których od lat nie ma u mnie w domu i się zdziwiła. Jej wiedza okazała się na mój przypadek zbyt mała.
UsuńCukier strasznie uzależnia jest jak narkotyk, a powoduje mikropęknięcia żył, które cholesterol musi zakleić 😜 kółeczko się zamyka. Trudno go odstawić, bo jest wszędzie i nie tylko w słodyczach.
Chleb wypiekam sama, niestety naczytałam się na temat mąki jak ziarno traktowane jest środkami owadobójczymi i grzybobójczym nie wspomnę o dzisiejszej pszennej mące, która ma o wiele więcej glutenu niż kiedyś i zakleja nas jak szlam. Ech trudny to temat i nie wiadomo co właściwie jeść.😞
Co tu napisać, kiedy post nie mnie dotyczy. Nie mam problemów z wagą ale to chyba genetyczne. To znaczy, muszę sie już pilnować, bo z racji wieku przemiana juz nie taka jak bym chciała. Czwarty rok mieszkam w tropikalnym kraju, więc moja dieta z mięsnej przesunęła się w kierunku owocowo-warzywnym i jest mi z tym dobrze. Bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńDo twojej walki z wagą dołączyłabym ruch. Najlepsze by było pływanie, ale spacery w dość szybkim tempie (czyli raczej marsze), jazda na rowerze. Właściwe nie ważne jaki ruch, ważne , aby był systematyczny.
Wierzę, że sobie poradzisz. wierzę w Ciebie i trzymam kciuki:)))
Szczęśliwi Ci co nie walczą z wagą 😊 zazdroszczę, tak pozytywnie. W naszym klimacie zima nie wyobrażam sobie diety owocowo-warzywnej pewnie dlatego też zimą nie rosną tu owoce i warzywa. Taaak ruch na tym etapie boli. Rower zaburzyło się w piwnicy, chodzę wszędzie na piechotę od marca nie wsiadłam do żadnego środka komunikacji miejskiej, ale każda wycieczka powyżej 5 km kończyła się kąpielą i łóżkiem koło godz 18.
UsuńNie poddaje się zgłębiam temat i działam.💪
Ja jeszcze dodam jako osoba cierpiąca na anemię, że całkowite odstawienie mięsa naprawdę nie jest dla każdego... I niekoniecznie od razu wyniki będą złe, nie zawsze będą widoczne, a uzupełnić potem ogromne braki żelaza w organiźmie to już nie jest takie proste... Tu żadne buraczki czy szpinak nie pomogą.
UsuńI tu też ilu zwolenników roślinnego żywienia i eliminacji produktów odzwierzęcych tyle punktów widzenia. Na pewno zanegowali by Twój i znaleźli argumenty. Pewnie większość z nich nie miała problemów z anemią.
UsuńZnam taz weganie, która po latach musiała wrócić do jedzenia mięsa właśnie z tego powodu.
Małgosiu - trzymam kciuki! Ja mam ten sam problem - muszę jeść inaczej, ale rodzina chce tak jak Twoja - chce tych hamburgerów, i tradycyjnych obiadów. Ja nie mogę ze względu na alergię. I nie radzę sobie. Nie wiem, co mam sobie gotować, co mam jeść na śniadanie, nic z tych nowych rzeczy mi nie smakuje... Surowych owoców i warzyw nie bardzo mogę, bo boli mnie po nich żołądek. Powinnam stać i w kółko coś gotować, ale ani nie mam na to czasu, ani chęci... Trzymam więc kciuki za Ciebie, żeby Ci się udało, żeby rodzina dalej lubiła to jedzenie :) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńTo stanie przy garach i gotowanie mnie dobija. Zamiast dziergać to stoję pół dnia w kuchni, a to nie jest moją pasją, nie realizuje się, gdyby tak było prowadziłabym blog kulinarny😜
UsuńCzęsto tez jest tak, że nawet tego nie zjem czy nie spróbuję, bo zakazane nie ze względów bo się źle czuję czy ideologii tylko z założenia. Nie wiem jak długo dam radę być twarda tym bardziej, że wszystko pachnie i kusi 😞
Na dzień dzisiejszy nienawidzę gotować 😩