czwartek, 3 grudnia 2020

Znowu dieta?

 ~~~~~

Nie lubię tego słowa, bo ja ciągle jestem na jakiejś diecie.

Powinien to być raczej stały  sposób żywienia, a nie program do przejścia przez jakiś czas.

Wiśta wio łatwo powiedzieć skoro człowiek jest osamotniony w swoich działaniach i nie do końca wie jaki  on ma być.

Co za tym idzie? Rodzina mówi ugotuj nam normalnie, a Ty jedz tam te swoje korzonki i wynalazki.




Wiecie jak wyglada ich zdrowy talerz?

Ziemniaki, frytki, mięcho i surówka jak się zmieści na talerzu, jak nie to nie płaczą.

Poza tym wszelkiego rodzaju pizze, kebaby, burgery, zapiekanki, kluski, pierogi itd itp.




No i poddałam się, miałam dosyć stania przy garach pół dnia gotując dwa, a czasami trzy obiady, bo każdy je co innego. Gotowałam więc jeden posiłek dla wszystkich i efekty są ...Oni szczupli jak szczypiory ja dzięki stresowi i mojej niezwykle „pomocnej” niedoczynności tarczycy znowu jestem ciężka i okrąglutka.

W lutym lekarz jak mnie zobaczył zapytał: co się z Panią dzieje?

Kazał wejść na wagę . Oczywiście od razu się zbuntowałam i mówię: Panie doktorze ja się z wagą pokłóciłam, nie wchodzę nawet na nią w domu, bo ona kłamie.

Niestety musiał zlecić badania i musiałam wejść .....jesssuuuu jak ona kłamała 😱 gdyby miała nos sięgałby bo nieba.

Bolały mnie stawy, pięta,  jakby rosła ostroga, wyniki tarczycy były złe. Mało tego morfologia wyszła tak fatalna, że lekarz nie wiedział co jest grane i podejrzewał chorobę nowotworową. Był to kolejny trudny czas tym bardziej, że właśnie mój tata odszedł na raka płuc. Pomyślałam teraz ja?

Powtórne badania i oczekiwanie na wyniki, kolejne dni stresu. I okazało się, że wyniki były błędne, ktoś się pomylił. Tylko te na wadze niestety nie były pomyłką.

No i usłyszałam jak zwykle od lekarza receptę na wszystko: ma Pani schudnąć. Koniec badań, żaden ortopeda, żadne zbędne prześwietlenia by sprawdzić czemu nie mogę chodzić, po prostu jestem gruba. Za to dostałam dodatkowe piksy  na nadciśnienie.

Po raz kolejny utwierdziłam się w fakcie, że lekarze właściwie to nie leczą tylko ratują życie np.: po wypadkach drogowych, przy zawale, nagłych i ostrych wypadkach zdrowotnych i tu chylę czoło.

Nie dostałam zaleceń, jak mam to zrobić, z czego to wynika, że całe życie mój organizm tak się zachowuje raz mnie więcej, raz mnie mniej choć w kuchni bardzo zmieniłam nawyki. Polubiłam rzeczy, których nie lubiłam, częściej jem wegetariańskie rzeczy i na talerzu u mnie musi być surówka a najlepiej dwie.

Nie używam wielu rzeczy min.masła, śmietany, majonezu właściwie cukru białego, bo kilogram starcza mi na 6 miesięcy i wieeelu innych rzeczy. Od niepamiętnych czasów nie słodzę herbaty (wyjątek stanowi z cytryną, ale tu używam miodu) ani kawy.

Przyszłam do domu i się rozryczałam. Nie miałam ani siły, ani ochoty na szukanie i wdrażanie kolejnej diety, bo skutek jest zawsze taki sam, a droga mozolna i czasochłonna.

Swój czas poświęcałam Toffikowi, który był na wielu lekach, czasami podawanych 5 razy na dobę, były moczopędne więc musiałam wychodzić z nim nawet o 3 w nocy i skąd tu siły i czas jeszcze na wprowadzenie diety?

 W swoim życiu zgubiłam lekką ręką licząc ze 100 kg teraz znowu stanęłam przed koniecznością zrzucenia 20 kg.

Nie podjęłam rękawicy, zostawiłam ten temat właściwie do 4 października kiedy nastąpił kryzys.

Było mnie już co prawda mniej o 5 kg po ostatnich przeżyciach, ale niedzielny spacer spowodował to, że po przejściu 5 km ( normalnie szał) modliłam się, żeby dowlec się do domu. Bolała mnie pięta i biodra. Na drugi dzień nie wstałam z łóżka, doszedł ból odcinka lędźwiowego z porażeniem nerwów i drętwieniem nóg. 

Podjęłam decyzję, że muszę znaleźć sposób by się uzdrowić, bo lekarz mi nie pomoże, co najwyżej dostanę nowe leki, które rozwalą co innego.

Przez ostatni tydzień poprzedzający kryzys wysłuchałam kilkunastu wykładów na temat leczenia dietą, dolegliwości związanych ze złym funkcjonowaniem narządów, hormonów itp.

Większość z nich mówiła o tym samym. Eliminacja: kawy, glutenu, cukru, nabiału, mleka, alkoholu, słodyczy, chleba, mąki, mięsa i ryb.

Zalecała jedzenie warzyw i w większości surowych i picie soków oraz jedzenie kiszonek.

5 października wstałam i wdrożyłam to w życie, licząc nie na utratę kilogramów lecz na pozbycie się bólu i zainicjowanie procesów naprawczych.

O tym napiszę dokładniej kolejnym razem.